Aktualności | Kochać. Tak łatwo powiedzieć

Kochać. Tak łatwo powiedzieć

Kochać. Tak łatwo powiedzieć

Opublikowane: 04.10.2016 / Sekcja: Miasto 

– Zawodową rodziną zastępczą jesteśmy od połowy września ubiegłego roku. Od tego czasu opiekowaliśmy się już szóstką dzieci. Z każdym nawiązaliśmy bardzo silną więź. Rozstania były trudne – podkreślają zgodnie Agnieszka i Adam Wolańscy..

Jedni z 12 zawodowych rodziców zastępczych w Gliwicach. Na łamach „MSI” (6 października) szczerze opowiadają o zaletach i wadach tego rodzaju rodzicielstwa zastępczego. Nie ukrywają, że jest ono ich pasją i misją – nie tylko, jak chcieliby niektórzy, sposobem na życie.

Zapewne często pojawia się to pytanie: Nie żałujecie swojej decyzji?

Żałować? Nigdy w życiu. Zanim jednak zdecydowaliśmy się na ten krok, odbyliśmy mnóstwo rozmów, analizowaliśmy wszystkie „za” i „przeciw”. Konsultowaliśmy się również z naszymi synami – jedenasto- i siedmiolatkiem. Chcieliśmy wiedzieć, co chłopcy myślą o stworzeniu zawodowej rodziny zastępczej i jak sobie to wyobrażają. Mieliśmy świadomość, że nasze życie diametralnie się zmieni. Minęło około dwóch miesięcy, zanim zdecydowaliśmy się na wizytę w Ośrodku Pomocy Społecznej. Potem wydarzenia potoczyły się lawinowo, ponieważ okazało się, że obowiązkowe szkolenie dla rodzin zastępczych zawodowych zaczyna się za… tydzień! W ciągu pięciu dni uzyskaliśmy wszelkie niezbędne zaświadczenia oraz dokumenty. Szkolenie trwało pół roku.

Co na to rodzina i znajomi?

Reakcje były różne, raczej sceptyczne. Nieraz słyszeliśmy, że nie damy rady, że nie wiemy, na co się piszemy, że ograniczamy swoją wolność. Z każdym dniem kursu byliśmy jednak coraz bardziej pewni swojej decyzji. Bardzo chcieliśmy być rodzicami zastępczymi.

I zostaliście…

Najpierw pojawili się u nas mali chłopcy, bracia. Starszy miał 6 lat, młodszy niewiele ponad rok. Po miesiącu dołączyła do nich czteroletnia dziewczynka – taka mała księżniczka. Chłopcy przebywali u nas 8 miesięcy, zanim przeszli do adopcji. Bardzo trudno było nam się rozstać. Pokochaliśmy się. Wiemy jednak, że malcy znaleźli wspaniałych ludzi i że cała czwórka, dzieci i nowi rodzice, jest szczęśliwa. W tym czasie trafiło do nas jeszcze jedno rodzeństwo chłopców (czterolatek i 11-miesięczne niemowlę) oraz noworodek. Ten maluszek i nasza mała królewna są z nami do dzisiaj.

Opieka nad tak małymi dziećmi to wielkie wyzwanie i duża odpowiedzialność!

Uwielbiamy maluszki. Wszyscy się boją tego okresu, bo to maleństwa, delikatne istotki... A zajmowanie się nimi daje ogromną satysfakcję. Więcej uwagi i zaangażowania wymagają dzieci starsze: dwu-, trzylatki. Mają w tym wieku niespożytą energię i najszybciej się rozwijają. Nietrudno wtedy o kontuzje, trzeba mieć oczy dookoła głowy! Równie trudna jest praca z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym, szczególnie gdy nie uczono ich wcześniej liter, liczenia czy choćby kolorowania, które rozwija wyobraźnię i pozwala wytrenować rękę. To dzieci po przejściach, z wieloma problemami i zaniedbaniami, nierzadko chore, chowane często bez świadomości podstawowych zasad współżycia czy choćby reguł zachowania w kuchni. Bardzo dużo rozumieją, ale jeszcze więcej pamiętają. W pracy z nimi trzeba być jednoczesnie rodzicem, pedagogiem i psychologiem.

Jak w takiej codzienności odnajdują się Wasi synowie?

Wiedzą, że nie żyjemy w typowej rodzinie. Że otwierając się na małych ludzi, którzy muszą dopasować się do nowego życia, trzeba również dostosować się do nich. Nieraz na przykład współpracujemy z biologicznymi rodzinami dzieci, które u nas przebywają. To nie zawsze jest łatwe i nasi chłopcy starają się to zrozumieć. Uczą się przy tym odpowiedzialności, doceniania tego, co mają, wzajemnego szacunku, podejmowania decyzji w oparciu nie tylko o siebie i swoje potrzeby. Synowie muszą dzielić z innymi dziećmi czas, jaki tata czy mama normalnie poświęciliby tylko im. I dla nich i dla nas niesie to mnóstwo wyrzeczeń, ale też cenne doświadczenia.

Bywa ciężko?

Problemy są jak w każdej rodzinie. Wszystko musi być dobrze zorganizowane. Inaczej zwykły wyjazd do wesołego miasteczka czy wyjście do kina nastręczałyby trudności nie do pokonania… Ludzie też różnie na nas patrzą, ale to wynika z niewiedzy. Czasami komentują, że mamy tak wiele dzieci (bo przecież nieczęsto spotyka się na zakupach rodzinę z szóstką w przedziale wiekowym np. od noworodka do jedenastolatka). Nieraz na spacerze słyszymy: „To wszystko Państwa dzieci?”. Początkowo tłumaczyliśmy, że nie, że tylko się nimi opiekujemy. Teraz z dumą mówimy: „TAK, to wszystko nasze dzieci”. Bo przecież w pewnym sensie tak jest.

Padają zarzuty, że robicie to Państwo dla pieniędzy?

Często. Już się przyzwyczailiśmy i po prostu nie zwracamy na to uwagi. Jeśli jednak któryś z czytelników widziałby w tym intratny biznes, to od razu wyjaśniamy – można zapomnieć! Nie o to tu chodzi. Środki finansowe – owszem – są wystarczające do pokrycia wszelkich potrzeb dzieci, ale bez potrzeby serca, bez zaangażowania to nigdy nie będzie miało sensu! To jest praca i misja w jednym. Przez 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. I chodzi w niej o coś więcej – o wynagrodzenie niematerialne.

Wszystko płynie więc z serca?

Mamy silną potrzebę pomagania dzieciom i to jest bardzo wdzięczna praca. Daje niezwykły komfort. Najcenniejszą nagrodą są w niej oczy dziecka, które ze smutnych, wycofanych, przestraszonych czy wręcz dzikich stają się z czasem inne: wesołe, głodne życia, lśniące. Znikają też sztuczne uśmiechy i grymasy. Dzieci śmieją się całą buzią! Tak przywraca się im dzieciństwo.  I o to w tym wszystkim chodzi!

Co doradziliby Państwo osobom zainteresowanym rodzicielstwem zastępczym?

Szczerze namawiamy do kontaktu z OPS, odwiedzenia innych rodzin zastępczych, pogotowi rodzinnych i rodzinnych domów dziecka, przede wszystkim zaś do ukończenia specjalistycznego kursu. Tylko on daje odpowiedź, czy nadajemy się na rodzinę zastępczą czy nie.

(kik)