Aktualności | Święta Wielkanocne: obrzędy i śląskie tradycje

kobieta siedzi na ławce, obok dwoje dzieci. Malują kroszonki. Zdjęcie czarno-białe

Malowanie jajek wielkanocnych, Dobrodzień, nie później niż 1932 r. Fot. Paul Schau, zbiory Muzeum w Gliwicach

Święta Wielkanocne: obrzędy i śląskie tradycje

Opublikowane: 18.04.2025 / Sekcja: Dzieje się  Miasto 

Święta wielkanocne to najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie celebrujące misterium paschalne Jezusa Chrystusa: jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Na Śląsku zawsze obchodzono je uroczyście i w gronie najbliższej rodziny. Poza obrzędami religijnymi, dawniej regionalna tradycja pełna była zwyczajów mających zapewnić dostatek, urodzaj i szczęście.

O dawnych śląskich tradycjach związanych z Wielką Nocą przypomniało nam Muzeum w Gliwicach, gdzie – jak co roku – odbywały się przedświąteczne warsztaty dla przedszkolaków i uczniów szkół podstawowych.

Czy wiecie, że:
Wielka Środa zwana była też żurową strzodą, co nie tylko wiązało się ze znaną nam zupą. Tego dnia palono żur, czyli skrobaczki czy też skoczki – biegano po polach z podpalonymi miotłami, by „zboże lepiej rodziło”. Było to równocześnie symboliczne pożegnanie z postem i postnym żurem, który jadało się na przednówku. Później miotły palono we wspólnym ognisku i śpiewano pieśni wielkopostne. Była to atrakcja dla całej wsi.

Wielki Czwartek kojarzony był m.in. z „zawiązywaniem dzwonów” – do Wielkiej Soboty dźwięk dzwonów zastępowany był przez klekot kołatek. Chłopcy chodzili po wsi z kołatkami, robili mnóstwo hałasu, śpiewali pieśni wielkopostne i w ten sposób wzywali na wspólną modlitwę. W Wielką Środę lub Wielki Czwartek palono kukłę, tzw. judosza, a proch rozsypywano na polach, symbolicznie upamiętniając dokonaną przez Judasza zdradę Chrystusa za 30 srebrników.

Wielki Piątek był okazją do zadbania o zdrowie, które miało zapewniać obmycie się w tzw. cichej wodzie, w rzece albo strumyku, przy czym do wody trzeba było wejść przed wschodem słońca i to do takiej, która płynie z zachodu na wschód. Nie można było się wytrzeć, bo wówczas woda nie miała już leczniczej mocy. Kąpiel oraz droga powrotna do domu musiały przebiegać w ciszy (stąd „cicha woda”). W tym dniu gospodarze zanosili na pola krzyżyki robione z palmy wielkanocnej i zatykali je w czterech końcach, krzyżyki zanosili też na strych, do stajni i do obejścia, zabezpieczając się przed gradobiciem i robactwem.

Wielka Sobota wiązała się – tak jak obecnie – ze święceniem pokarmów, ale kosze bywały tak ciężkie, że musiały je nieść dwie osoby. Obowiązkowo święcono też ogień, który oczyszczał i odstraszał złe moce oraz wodę, którą w domu napełniano domowe kropielniczki, czyli po śląsku żegnoczki. Zdobiono kroszonki, a do ich farbowania używano łupin cebuli, pędów młodej pszenicy lub żyta, kory dębu, olszy i brzozy. Pieczono tradycyjne śląskie kołocze i przygotowywano się do śmiergustu. O kroszonkach w „Fotograficznym widzeniu tradycji” pisze Bożena Kubit, wieloletnia kierownik Działu Etnografii gliwickiego Muzeum: „Przygotowywanie kroszonek było domeną dziewcząt i kobiet, gdyż jajka te przede wszystkim były darowane mężczyznom, którzy przyszli je polać w Poniedziałek Wielkanocny, czyli w śmigus-dyngus. Najpiękniejsze z kroszonek dziewczęta przygotowywały swemu narzeczonemu lub ukochanemu. W niektórych miejscowościach kroszonki zanoszono także na cmentarz, na groby najbliższych. W miejscowościach, gdzie msza rezurekcyjna odprawiana była w Wielką Sobotę wieczorem, dzień ten kończył się uroczystą kolacją poprzedzoną modlitwą”.

Wielka Niedziela była długo wyczekiwana, bo wreszcie można było się najeść, jednak świąteczne śniadanie rozpoczynano nie od smacznych potraw, ale od zjedzenia surowego chrzanu – na pamiątkę męki Chrystusa, a także jako gwarancję zdrowia na cały rok. Wcześniej wszyscy szli na pierwszą poranną mszę, której towarzyszyła procesja konna wokół kościoła. Jak pisze Bożena Kubit: „Śniadanie rozpoczynano od dzielenia się jajkiem ugotowanym na twardo i składania sobie życzeń, z czym związane było powiedzenie: <Jakbyś się kiedyś stracił, to przypomnij sobie, z kim dzieliłeś się jajkiem, to odnajdziesz się>. Jednak dzielenie się jajkiem nie było zwyczajem powszechnym; w wielu domach spożywano jajecznicę lub jajko smażone na boczku”.

Poniedziałek Wielkanocny to oczywiście śmigus-dyngus, zwany też śmirgustem, sikaczem, sikaniem, laniem, oblewaniem, lanym poniedziałkiem. Tradycje kultywowano zarówno w dworkach szlacheckich, jak i w chłopskich chatach, ale na wsi lano na potęgę. W ruch szły wiadra, dzbany, a nawet sikawki strażackie. W „Fotograficznym widzeniu tradycji” czytamy: „Polanie wodą powszechnie uważane było za przejaw sympatii i podobania się, więc im dziewczyna była bardziej mokra, tym większym cieszyła się powodzeniem. W zamian za to powinna się zrewanżować podarowaniem zdobionego jajka (kroszonki)”. Wtorek był dniem rewanżu – dziewczyny oblewały chłopaków, był to tzw. babski śmiergust”. Ciekawa tradycja przetrwała w gliwickiej Ostropie – to uroczysta i widowiskowa procesja konna z objeżdżaniem pól, która określana jest gwarowo jako Osterreiten, Osterrit czy rajtowanie. W wersji współczesnej łączy celebrowanie świąt wielkanocnych z modlitewnym błaganiem o urodzaj i ochronę przed szkodą. Ten unikatowy w skali kraju obyczaj, nazywany też „jazdą za Panem Bogiem”, został wpisany na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Kultywowany jest od XVII wieku. Na ziemiach gliwickich pojawiał się nie tylko w Ostropie, ale także w Wójtowej Wsi, Kozłowie i Bojkowie. Jeśli go nie widzieliście, koniecznie zajrzyjcie w poniedziałek do Ostropy. (mf/Muzeum w Gliwicach)
 

ludzie z palmami przed kościołem. Zdjęcie czarno-białe kobiety ubrane na czarno kulają jajka. Zdjęcie czarno-białe