To będzie teatr bez przymiotników
Veröffentlicht: 05.05.2016 / Abschnitt: MiastoOd września 2015 r. zarządza Gliwickim Teatrem Muzycznym. Na stanowisko dyrektora został powołany przez prezydenta Gliwic. Jego zadaniem jest gruntowne zreformowanie jednej z najważniejszych samorządowych instytucji kultury w naszym mieście.
Rozmowa z Grzegorzem Krawczykiem, dyrektorem Gliwickiego Teatru Muzycznego.
MF: Jaką sytuację zastał Pan w GTM, gdy objął pan stanowisko dyrektora?
GK: Teatr zastałem w kiepskim stanie. Był zadłużony, miał sfrustrowany, słabo zintegrowany zespół pracowniczy, dyrekcję, która utraciła zaufanie Organizatora teatru i miała z nim niedobre relacje. Teatr posiadał nieelastyczną i wadliwą strukturę zatrudnienia, nie miał pieniędzy na premiery, miał program artystyczny niedostosowany do aktualnego budżetu, gdzie niemal każdy wystawiany na scenie spektakl pogłębiał straty finansowe, miał zapuszczoną infrastrukturę, zwłaszcza techniczną w siedzibie przy Nowym Świecie, i niedokończoną inwestycję, która miała objąć modernizację jedynej zawodowej sceny w naszym mieście. We wrześniu 2015 r. zadłużenie GTM wyniosło około 1,4 mln zł. Teatrowi groziła utrata płynności finansowej, czyli niemożność terminowego regulowania należności wobec kontrahentów zewnętrznych i, co gorsza, wobec swoich pracowników – w listopadzie teatr nie miał pieniędzy na wypłaty. Ostatecznie zapobiegł temu Prezydent Miasta – w nadzwyczajnym trybie przekazując dodatkowe pieniądze, które pozwoliły nam wyjść z opresji. Wyjaśnię, że już w 2014 r. teatr miał kłopoty finansowe, jednak pomimo tego, ówczesny dyrektor zdecydował o realizacji premiery „Rodziny Addamsów”, która pochłonęła ponad 700 tys. zł., co w 2015 r. zachwiało budżetem teatru. Przypuszczam, że dyrektor nie przeprowadził niezbędnych analiz finansowych całej instytucji, dlatego nie był w stanie przewidzieć skutków swej decyzji. Sytuacja była zatem niedobra, dlatego niezwłocznie zacząłem wprowadzać zmiany organizacyjne i przygotowywać przeobrażenie programowe teatru, które można było, i należało, przeprowadzić już kilka lat wcześniej.
Czy można już pokusić się o diagnozę? Co Pana zdaniem doprowadziło teatr do tak fatalnej sytuacji, z jaką mamy do czynienia teraz?
Problem w tym, że gliwicki teatr nie odciął się od tego, co było przed 2001 r., gdy przeprowadzana była reforma samorządowej placówki. Przypomnę, że zdecydowano wówczas o likwidacji Operetki Śląskiej i utworzeniu Gliwickiego Teatru Muzycznego. Jednak w repertuarze nadal pozostały operetki, przy jednoczesnym wprowadzeniu nowych form scenicznych, takich jak musicale, spektakle baletowe, ba – nawet opery. Otóż moim zdaniem, w długiej perspektywie, nie da się prowadzić stabilnego teatru, który w repertuarze ma i operetki, i musicale. Wyrastają one z odmiennej tradycji scenicznej i muzycznej, wymagają innego rodzaju zespołów artystycznych, innego instrumentarium i oprawy scenicznej. Operetka opiera się na orkiestrze grającej w składzie klasycznym, ponad 40-osobowym, wymaga śpiewaków dysponujących głosami klasycznymi oraz sporego, tradycyjnego chóru i baletu. We współczesnym musicalu stawia się z kolei na aktorów śpiewających, o wszechstronnych umiejętnościach scenicznych, którym towarzyszy orkiestra licząca zaledwie kilkunastu muzyków oraz śpiewający i tańczący artyści drugiego planu. Należy również pamiętać, że operetka i musical są niezwykle wystawnymi formami scenicznymi, których produkcja i utrzymanie jest bardzo drogie. Mają również odmienną publiczność, ale obydwie należą bez wątpienia do świata rozrywki i z tego względu nie powinny przynosić strat, a już z pewnością nie powinny nimi obciążać budżetu publicznego. Czymś kuriozalnym jest to, że w gliwickim teatrze nie było aktorów – zatrudniano jedynie trzech śpiewaków-aktorów (sic!), przy ogólnym zatrudnieniu sięgającym 110 osób. Więcej niż aktorów było osób zatrudnionych w pracowni krawieckiej. Dlatego do tutejszych produkcji werbowano artystów z zaciągu, z całego kraju, co nie tylko generowało nadmierne koszty, czy też sprawiało trudności w organizacji pracy, lecz przede wszystkim nie przyczyniało się do budowania solidarnego z gliwicką sceną i instytucją zespołu artystycznego. Dlatego uważam, że formuła organizacyjna i programowa GTM po prostu się wyczerpała i nie warto jej kontynuować.
Czyli w Gliwicach operetka się nie sprawdziła…
Sprawdzała się, choć na temat tego, czemu operetka służyła, szczególnie w PRL-u, można toczyć spory. W październiku 1952 roku, czyli w apogeum stalinizmu, w miejscu dawnej restauracji „Neue Welt” (Nowy Świat), grupa entuzjastów, przy solidnym wsparciu komunistycznych decydentów, powołała do życia Operetkę Śląską, pierwszą w bierutowskiej Polsce instytucję dedykowaną podkasanej muzie. Kurtyna poszła w górę i na scenę weszła ,,Kraina uśmiechu” Franza Lehara. Co działo się w owym czasie w Polsce i z polską kulturą, wspominać chyba nie trzeba. Publiczność, która przybywała tutaj tłumnie, dostała od nowej władzy ludowej rozrywkę i przez dziesięciolecia oklaskiwała podboje burżuazyjnych baronów uwodzących seksowne podkuchenne. Czy należy tę formę rozrywki nadal finansować z publicznych pieniędzy? Wątpię. Myślę jednak, że niezaprzeczalny urok operetki przetrwa i utrzyma się sam, gdyż chętnych do jej oklaskiwania, do nucenia jej przebojów, do zachwycania się tą jedyną w swoim rodzaju krainą ułudy, nigdy nie zabraknie. Operetka Śląska w Gliwicach do 1989 roku funkcjonowała zresztą na podobnych zasadach jak śląskie kluby piłkarskie w PRL-u, których siła opierała się na „sile” ówczesnego górnictwa węglowego. Obecnie, po zmianach ustrojowych, teatry muzyczne, z uwagi na ich kosztowną formułę organizacyjną i programową, mogą utrzymać jedynie największe miasta lub zasobne regiony, lecz nie średniej wielkości ośrodki miejskie. Niedaleko, w Bytomiu i w Chorzowie, funkcjonują dwa duże teatry muzyczne: Opera Śląska i Teatr Rozrywki. Na ich scenach wystawiane są: operetki, musicale i opery. Jednak obydwie te instytucje są utrzymywane z budżetu Marszałka Województwa Śląskiego. Jeśli dobrze pamiętam Gliwice kilkakrotnie czyniły starania, żeby Marszałek podjął się współfinansowania tutejszej placówki. Niestety odmówił. W GTM dopłaca się obecnie do każdego wystawianego na scenie spektaklu muzycznego. Mimo wysokiej frekwencji na widowni, mimo wysokich cen biletów. Ale widownia GTM mieści niecałe 500 widzów, więc wpływy ze sprzedaży biletów nie równoważą jednorazowego kosztu wystawienia spektaklu, zwłaszcza operetek, które każdorazowo generują stratę od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Nasze miasto dokłada zatem do widowiska dwa razy – do jego produkcji i do ceny każdego biletu, które nomen omen w większości kupują widzowie spoza Gliwic. Aby koszt wystawienia klasycznej operetki był zrównoważony pieniędzmi z biletów, na widowni GTM musiałoby być co najmniej 700 miejsc, a to nie jest możliwe. Co gorsza, mimo dużego wysiłku i poświęcenia wkładanego w funkcjonowanie GTM przez zatrudniony w nim personel, wynagrodzenia pozostają tutaj od lat na miernym poziomie, zwłaszcza w zespołach technicznych i obsłudze sceny. Z czasem taki stan staje się powodem rozkładu i demoralizacji. Dzieje się tak zawsze, gdy pracodawca nie zadba o interes własnych pracowników. I tak w GTM, począwszy od śpiewaków, muzyków, a skończywszy na stolarzach, krawcowych, księgowości, czy zespole technicznym, każdy szuka fuch lub innego dodatkowego zatrudnienia. Taka praktyka nie spaja zespołu, lecz go rujnuje. Uważam, że GTM zawiódł jako pracodawca i ten aspekt musi się zmienić jak najszybciej. Dlatego z czasem chcę ograniczyć do niezbędnego minimum transfer pieniędzy poza GTM, poza swój zespół, czyli do osób z tzw. castingowego zaciągu, po to, by zbudować własny, silnie zmotywowany, stały zespół teatralny: aktorski i pracowników obsługi sceny – gotowy do podjęcia różnorodnych przedsięwzięć artystycznych i edukacyjnych.
W tym roku nie będzie w Gliwicach Spotkań Teatralnych…
Definitywnie rezygnuję z dotychczasowej formuły Gliwickich Spotkań Teatralnych, które nie dość, że blokowały jedyną scenę przy Nowym Świecie w maju, czyli w szczycie sezonu teatralnego, to jednocześnie generowały poważne straty finansowe. Działo się tak mimo bardzo wysokich cen biletów, które były barierą ograniczającą osobom niezamożnym dostęp do dóbr kultury. Od przyszłego sezonu spotkania gliwiczan z teatrem w Polsce powinny się odbywać przez cały rok, już nie jako odrębny festiwal, których aż nadto, ale raz lub dwa razy w miesiącu. Przy tej okazji przypomnę, że publiczny teatr nie jest elitarny. Współczesny teatr instytucjonalny – taki, jakim go znamy w Europie – był jednym z elementów postępującej demokratyzacji.
Środowisko artystyczne krytykuje Pana działania…
Rozumiem ich. Jestem dla tych osób, dla ich rodzin, tym, który burzy ich świat, ich życie. Nie mam do nich cienia pretensji, mam je natomiast do poprzedniego wieloletniego zarządu teatru. Tam było źródło problemu, a nie w artystach, w muzykach, czy w innych pracownikach, którzy przez lata, w dobrej wierze, wykonywali to, co im robić polecano. Uważam, że niepotrzebnie doprowadzono GTM do ściany, że nie zareagowano, ani skutecznie, ani w porę, na widoczne od paru lat symptomy kryzysu. Takie było i jest zadanie dyrektora. Za nie ponosi odpowiedzialność, którą nie wolno mu obarczać nikogo poza samym sobą. Chcę jednak podkreślić, że likwidując dotychczasowe etaty, nie odwracam się od artystów i nie zamierzam odciąć ich od publiczności. Jak każdy dyrektor mam prawo do zmiany formuły programowej teatru, lecz do jej wprowadzania w życie zapraszam wszystkich, szczególnie artystów, związanych dotąd z gliwicką sceną. Szanuję ich. Wkrótce, wraz z dyrektorem artystycznym, będziemy proponowali również artystom związanym z GTM udział w nowych przedsięwzięciach teatralnych i edukacyjnych. Potencjał tych osób jest bowiem nie do przecenienia, zwłaszcza w takim mieście jak Gliwice.
Jaka przyszłość czeka GTM? Czy da się go jeszcze uratować? I czy ratować warto…
Ratuję teatr w Gliwicach, a nie GTM. Uważam, że czas GTM już minął i nie ma tu już czego ratować. To, co zamierzam zrobić – głęboka przemiana organizacyjna i programowa istniejącego już teatru – nie miało precedensu w Polsce, ale uważam, że w niejednej instytucji kultury warto byłoby podobny proces przeprowadzić. Sądzę, że na realizację tego etapu będziemy potrzebowali trzech sezonów teatralnych. Powodzenie tej misji zależy przede wszystkim od tempa budowania zespołu aktorskiego (którego obecnie nie ma), od autentycznego zaangażowania wszystkich pracowników i współpracowników teatru, od wsparcia mieszkańców Gliwic, tutejszych instytucji i władz miasta. Teatr instytucjonalny jest dobrem wspólnym, nie można go zbudować w pojedynkę.
Jaki to więc będzie teatr?
Będzie to po prostu teatr bez przymiotników – nie muzyczny, nie operetkowy, lalkowy czy dramatyczny. Będzie po prostu dobrym teatrem, który nawiąże do innej gliwickiej tradycji, równie bogatej, choć jakże odmiennej od dziejów operetki czy teatru muzycznego. Mam na myśli dokonania Studenckiego Teatru Gliwice, tutejszą prapremierę „Ślubu” Witolda Gombrowicza z 1960 roku w reżyserii Jerzego Jarockiego, napisane w Gliwicach utwory sceniczne Tadeusza Różewicza, znakomitych aktorów, którzy w naszym mieście pobierali nauki: Wojciecha Pszoniaka, Agatę Buzek. Nadszedł czas, aby dostroić tutejszy teatr do wizerunku miasta współczesnego, miasta inteligencji. Zbudować teatr środka, nowoczesny miejski teatr o szerokim spektrum repertuarowym, który nie poucza, nie nudzi, ale opowiada interesujące historie. Teatr, jaki znajdziemy w wielu średniej wielkości miastach w Polsce: w Bielsku-Białej, Częstochowie, Legnicy, Kaliszu. Teatr, w którym obok klasyki, można zobaczyć utwory prapremierowe polskich autorów. Teatr już bez operetki, choć od muzyki nie stroniący – lecz innej, pisanej oryginalnie na gliwicką scenę, realizowanej w sposób nowatorski, twórczy. Zależy mi na zbudowaniu teatru, który dba o dobro widza, który szanuje kanon literatury dramatycznej, którego inspiruje dobra literatura. Jego strategia programowa będzie mieć coś z „teatru niekonsekwencji” w rozumieniu Różewicza – realistyczna, lecz nie odrzucająca eksperymentu formalnego. Chciałbym, żeby każdy gliwiczanin był wciągnięty w działania teatru, w którym doświadczać będzie tego wszystkiego, co od stuleci stanowiło istotę curriculum każdego dobrze wykształconego Europejczyka – namysł nad człowiekiem i światem, a więc tematy i problemy uniwersalne. Jestem bowiem przekonany, że teatr schlebiający światu przestaje być teatrem, a staje się wodewilem, czymś, co mydli ludziom oczy. Dlatego proponuję, żeby przekształcić GTM w Teatr imienia Tadeusza Różewicza w Gliwicach – miejską instytucję artystyczną, której misja wyrasta nie tylko z wielkiej tradycji teatralnej, ale przede wszystkim z powinności wobec aktualnych kulturalnych potrzeb mieszkańców, która będzie służyć zaspokajaniu ich artystycznych aspiracji, tworząc i upowszechniając dobra kultury na najwyższym poziomie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Monika Foltyn