Aktualności | Anny Wątorskiej walka z czasem

Anny Wątorskiej walka z czasem

Anny Wątorskiej walka z czasem

Publié: 11.08.2016 / Section: Miasto  Życie i styl  Kultura 

Cztery pokoje, stoły zastawione dziełami sztuki, pędzlami, farbami, werniksami i chemikaliami. Ramy, sztalugi, kawałki metali z wykopalisk, skorupy wiekowych naczyń i stary piec kaflowy.

Wśród nich Anna Wątorska, która na co dzień z Barbarą Wójtowicz-Flądro wskrzesza przeszłość dając obrazom, rzeźbom, ramom i ceramice drugie życie.

Anna Wątorska od 35 lat zajmuje się konserwacją zabytków. Pracę rozpoczęła przed studiami w Pracowni Konserwacji Zabytków w Sosnowcu-Zagórzu.

Studiowałam konserwację zabytków przy Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Specjalizacja: malarstwo ścienne i sztalugowe. Pracę obroniłam 12 grudnia 1981 roku o godz. 16.00 i zdążyłam jeszcze zrobić imprezę, zanim wprowadzono stan wojenny – śmieje się Anna Wątorska. – Przed ukończeniem studiów pracowałam przy konserwacji zabytków w Sosnowcu, a w latach 1982–2006 w Gdańsku. Najpierw w Państwowych Pracowniach Konserwacji Zabytków, skąd w czasie studiów pobierałam stypendium. Potem jako „wolny strzelec” oraz w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Od 2006 roku pracuję w Dziale Konserwacji w Muzeum w Gliwicach.

Konserwacja nie zna pojęcia czasu

Taki napis widnieje nad wejściem do jednego z pokoi w Pracowni Konserwatorskiej. Ma on znaczenie symboliczne – treść można interpretować dosłownie, ale też prawdą jest, że każde dzieło wymaga innego wkładu czasu i pracy, w zależności od wielkości, czy stopnia degradacji. Renowacja może trwać od kilku dni do kilku miesięcy. Poddawanie dzieł procesowi konserwacji nadaje im drugie życie, a konserwatorzy zabytków swoją pracą sprawiają, że pomiar czasu istnienia dzieła zaczyna rządzić się innymi prawami. O ile jednak konserwacja nie zna pojęcia czasu, to Anna Wątorska wręcz przeciwnie. Wie, jak zgubny wpływ na zabytek może mieć niepowstrzymany proces niszczenia. Dlatego ratuje, ile się da. Przez 35 lat pracy uratowała już setki zabytków.

Każdego roku, tylko przez Pracownię Konserwatorską Gliwickiego Muzeum przechodzi około 300 dzieł wymagających renowacji i konserwacji. Są to różnego rodzaju zabytki – obrazy, rzeźby, ramy, biżuteria, ceramika, kafle piecowe, narzędzia wykopane przez archeologów. Bardzo lubię składanie skorup archeologicznych. Mamy dużo obiektów z wykopalisk ze Świbia pochodzących z czasów kultury łużyckiej, datowanych na 1700–500 roku p.n.e. Zawsze miałam ogromną cierpliwość, a tego wymaga misterna praca łączenia kawałków ceramiki. To jest jak układanie puzzli. Tej części mojego zawodu nie traktuję jako pracy, ale jako przyjemność – wyjaśnia Anna Wątorska.

Poza cierpliwością konserwator zabytków musi kierować się zasadą „śpiesz się powoli”, a także mieć wyczucie estetyki, umiejętność kojarzenia faktów, zdolności odtwórcze, spostrzegawczość i… pokorę.

Trzeba wyzbyć się pragnienia zmienienia dzieła i podporządkować się artyście, którego dzieło się konserwuje. Nie należy ingerować zbyt mocno i zbyt gorliwie w zabytek. Z konserwacją zabytku jest tak, że im więcej się zrekonstruuje, tym bardziej dzieło traci na wartości. Szczególnie dotyczy to zabytków bardzo zniszczonych o dużej wartości artystycznej. Wtedy często zostawia się obiekt w formie „zabezpieczonego destruktu” lub wykonuje się bardzo oględne zabiegi konserwatorskie, często podyktowane estetyką obiektu – tłumaczy Anna Wątorska.

Łapka na myszy

Anna Wątorska od dzieciństwa lubiła zbierać starocie i kamienie z odciśniętymi śladami przeszłości, myślała o archeologicznych wykopaliskach i tam widziała siebie w dorosłym, zawodowym życiu. Ale los miał odrobinę inny pomysł na przyszłość pani Anny i zamiast archeologii ostatecznie wybrała konserwację zabytków. Pracowała przy wielkich dziełach. Prowadziła prace konserwatorskie w dawnym województwie gdańskim, m.in. w kościołach. Wykonała renowację kilku obrazów z kościoła Wszystkich Świętych w Gliwicach, brała udział w badaniach polichromii w domu przedpogrzebowym na Cmentarzu Centralnym w Gliwicach oraz konserwowała zabytkowe malowidło na jednej z klatek schodowych przy ul. Daszyńskiego. Obecnie zajmuje się konserwacją fresków na południowej ścianie kościoła Wszystkich Świętych. W swoim życiu zawodowym Anna Wątorska miała także krótki, ale bardzo znaczący epizod konserwacji rzeźby przedstawiającej Madonnę w Kościele Polskim w Busku na Ukrainie.

Nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Jestem muzealnikiem, konserwatorem, ale też trochę detektywem, bo każde dzieło ma przeszłość, bywa też, że tajemnicę, która czeka na odkrycie. Wiele zabytków odtwarzałam z wypiekami na twarzy, bo były tak zniszczone, że nie było wiadomo, co się ukaże po zakończeniu prac. Jednym z takich dzieł był wyjątkowo zniszczony obraz przywieziony przez człowieka, który kupił dom na Mazurach. Obraz był jedynym materialnym przedmiotem, który został znaleziony w tym domu przez nowego właściciela. Był w kilkunastu miejscach przecięty ostrym narzędziem, luźne fragmenty płótna zrolowały się, były oblepione gliną z kawałkami słomy. W takiej formie dzieło sprawiało wrażenie bardziej rzeźby niż obrazu. Z powodu dużego zniszczenia długo nie mogłam dociec czy osoba na obrazie to mężczyzna czy kobieta. Po wstępnym oczyszczeniu obrazu i wyprostowaniu, okazało się, że skurcz płótna w miejscach przecięć jest tak duży, że mocno zniekształcił twarz przedstawionej na obrazie kobiety. Szpary między brzegami płótna wynosiły ponad 1 cm. Opracowałam metodę prostowania oraz naciągania płótna taśmami tak, że szpary udało się zniwelować do kilku milimetrów, co nie wpływało już na deformację postaci. W czasie prac odkryto także sygnaturę autora obrazu, który okazał się znanym w okolicy Olsztyna malarzem. Pomimo że był to dwudziesty rok mojej pracy zawodowej, uważam, że był to mój chrzest bojowy, a raczej zawodowy, ponieważ pierwszy raz zetknęłam się z tak dużą destrukcją dzieła i takimi problemami. Ale trafiają się też do renowacji obiekty, które przynoszą mniej emocji jak np. „łapka na myszy”, którą miałam okazję też renowować w swoim zawodowym życiu – śmieje się Anna Wątorska.

Z szarym mydłem na wielkie dzieło

Przedmioty trafiają do Pracowni Konserwatorskiej Muzeum na zlecenie kierowników działów. Najpierw trzeba wykonać dokumentację fotograficzną dzieła i stworzyć tzw. opis stanu zachowania oraz program konserwatorski. Teraz wkracza pani Ania z panią Barbarą, które za pomocą różnych narzędzi i specyfików wskrzeszają zabytek. Do tego celu używają narzędzi specjalistycznych – chirurgicznych i stomatologicznych, w które zaopatrują się w sklepach medycznych oraz chemikaliów – terpentyny, toluenu, acetonu, amoniaku czy tzw. „śliny syntetycznej”(nawiązanie do prawdziwej śliny, która jest faktycznie dobrym środkiem czyszczącym i dezynfekującym). Poza specjalistycznymi chemikaliami korzysta się także ze środków powszechnie stosowanych w naszym życiu codziennym takich jak np. ocet, kwasek cytrynowy, szare mydło, rozcieńczony płyn do mycia naczyń stosowany do niektórych obiektów ceramicznych czy masę dentystyczną powszechnie stosowaną przez stomatologów, a w Pracowni Konserwatorskiej wykorzystuje się ją do wykonywania form przy rekonstrukcjach ram czy ceramiki. W pracowni nie brakuje też młotków, śrubokrętów, pił, kombinerek, obcęgów czy „patyczków kosmetycznych” bardzo praktycznych w pracy konserwatorskiej. Na każdym etapie konserwacji wykonywana jest dokumentacja konserwatorska z przebiegu prac.

Ważne, by uwzględnić w opisach jakimi środkami i narzędziami była prowadzona konserwacja. Te informacje przydadzą się podczas kolejnych tego typu prac – kolejny konserwator będzie wiedział na przykład, czym ma ściągać werniks z obrazu – wyjaśnia Anna Wątorska.

Po zakończeniu prac znów trzeba zrobić zdjęcie. I oddać zabytek.   (mf)